Ogólnopolska psychoza wywołana przez Mariusza Trynkiewicza jest przejawem potwornej niedojrzałości naszego społeczeństwa. Mimo że jeszcze nie wiemy, jak zakończy się ta sprawa, to w lustrze, przed którym stoi czterokrotny morderca, wyraźnie możemy dostrzec nas samych: nieodpowiedzialnych polityków, niemądrych dziennikarzy i bezmyślnych obywateli.
Już sam początek jest typowo polski – w 1989 roku jedni się zagapili, inni zbyt byli zajęci dekomunizacją i pielgrzymkami do Częstochowy, żeby podziękować niebiosom za wolną Polskę, przez co dopuszczono do beztroskiej zamiany kary śmierci na dwadzieścia pięć lat pozbawienia wolności. Następnie przez dwie i pół dekady państwo tkwiło w bezruchu, licząc, że problem rozwiąże się sam. Niestety – nie udało się.
Grupą seryjnych morderców zainteresowały się media. Najpierw te poważniejsze (m.in. „Polityka” czy „Newsweek”), ale później było już tylko gorzej. Skończyło się na ogólnopolskiej histerii: brukowcach, wydających wyroki bez sędziów i biegłych oraz telewizjach informacyjnych, których dziennikarze od wielu tygodni ekscytują się wyścigiem z czasem, panicznie pytając, z godną podziwu regularnością, „Czy Mariusz Trynkiewicz zdąży wyjść na wolność!?!”.
W tym samym czasie rząd, zachęcony najwyraźniej ofensywą tabloidów, na chybcika przygotowuje ustawę, umożliwiającą odizolowanie najgroźniejszych przestępców. Ustawę, która już na pierwszy rzut oka wydaje się kontrowersyjna: państwo może zadecydować o zamknięciu byłego więźnia na oddziale, na którym będzie on chroniony przez prywatną firmę ochroniarską (!). Koszt to minimum 60 tysięcy złotych miesięcznie. Brzmi to absurdalnie, zwłaszcza w kontekście niedawnej wypowiedzi innego ministra tego rządu, który – za Maxem Weberem – przypomniał, że to państwo posiada monopol na przemoc.
Obie strony – i politycy, i dziennikarze – nawet nie próbują znaleźć odpowiedzi na podstawowe pytania. Czy w sytuacji narodowego polowania z nagonką, biegli i sędziowie nie tracą części swojej autonomii? Jak uniknąć nadużywania ustawy przez dyrektorów zakładów karnych, którzy w przyszłości mogą zalecać izolację niebezpiecznych przestępców „na wszelki wypadek”? A przede wszystkim – to pytanie jest zdecydowanie najważniejsze – czy zmiana prawa pod wpływem kilku (a może kilkunastu) przypadków nie świadczy o kruchości państwa?
Zamiast tego musimy wysłuchiwać infantylnej dyskusji, w której część sceny politycznej (ta bardziej prawicowa) opowiada nam bajki o potworach i bestiach, a pozostali (ci bardziej lewicowi) zamykają oczy i udają, że problemu nie ma. Żyjemy w jednym z najbezpieczniejszych krajów na świecie, powinniśmy mieć podstawowe zaufanie do mechanizmów, które nam to bezpieczeństwo zapewniają. A Bartłomiej Sienkiewicz i Marek Działoszyński przekonują, że policja jest dobrze przygotowana do ochronienia obywateli przed Mariuszem Trynkiewiczem i vice versa.
W sytuacji tak marnej kondycji intelektualnej polityków i dziennikarzy, tylko umiarkowanie dziwi reakcja tej, całkiem sporej, części społeczeństwa, która w Mariuszu Trynkiewiczu zobaczyła ucieleśnienie zła – damską wersję Katarzyny W., świeckiego Nergala. To nic, że każdego tygodnia z więzień wychodzą równie groźni przestępcy – nieseryjni mordercy czy wielokrotni gwałciciele. Przecież Polacy nie muszą czekać na opinie biegłych, żeby wiedzieć, kogo mają się bać. Zresztą, zapytaliby pewnie niektórzy, co taki jajogłowy psychiatra może wiedzieć? Przecież to nie jego dzieciaki będą narażone! A miejsce zboczeńców powinno być na stryczku albo w więzieniu.
W lustrze, przed którym stanął Mariusz Trynkiewicz wyraźnie zobaczyliśmy, że politycy nie są odpowiedzialni, media nie zadają mądrych pytań, a społeczeństwu nie chce się myśleć. Albo wyciągniemy z tego wnioski, albo niedługo znów zanurkujemy w takim samym bagnie.
Twitter: @jwmrad