Tylko w Polsce ludzie niemający szacunku dla własnego narodu są na tyle bezczelni, że nazywają siebie patriotami, jednocześnie gnojąc tych, w których nasze osiągnięcia wzbudzają dumę. Musimy przywrócić podstawowym pojęciom definicje, w przeciwnym razie obudzimy się w kraju, gdzie wzorem patriotyzmu będzie systematyczne opluwanie swojej ojczyzny.
Gdybyśmy mieli posługiwać się słownikiem Wiaczesława Mołotowa, z czystym sumieniem moglibyśmy stwierdzić, że Polska dwadzieścia pięć lat temu była „bękartem Europy”. Totalnym bankrutem, biedniejszym wówczas od Ukrainy; dziwacznym, quasi-suwerennym tworem, któremu wielkie mocarstwa – najpierw III Rzesza, później Związek Radziecki – odebrały marzenia o przynależności do państw pierwszego świata.
Mimo wszystko udało nam się odnieść sukces. Stworzyliśmy państwo, które odgrywa coraz większa rolę na świecie, wyrasta na lidera swojego regionu. Powinniśmy być dumni, że żyjemy w lepszym kraju niż pokolenie naszych dziadków – na własnej skórze przekonujące się, jak bolesne jest odtworzenie państwa po ponad stu latach niewoli – i rodziców, którzy żyć musieli w jednym z baraków socjalistycznego obozu.
Przez ten czas osiągnęliśmy zarówno rzeczy wielkie, takie jak bezkrwawe zapewnienie sobie zewnętrznego i wewnętrznego bezpieczeństwa, jak i mniejsze – za trzy lata o tej porze wyprzedzimy Wielką Brytanię i staniemy się piątym Europie krajem pod względem długości dróg ekspresowych i autostrad, pod koniec tej dekady wejdziemy do grona dwudziestu największych gospodarek świata. Jeszcze dwadzieścia lat temu wydawałoby się to mrzonką.
Czy to oznacza, że do współczesnej Polski nie powinniśmy mieć żadnych zastrzeżeń? Oczywiście, że nie! Poza osobami bogacącymi się i korzystającymi z dobrobytu, żyją wśród nas tacy, którzy mają problemy z odnalezieniem się we współczesnej rzeczywistości – i ekonomicznie, i mentalnie. Osiągnęliśmy sukces, ale niemal codziennie udowadniamy, czasem sprawami drobnymi, kiedy indziej – ogromnymi, jak wiele rzeczy należy poprawić. Przed nami setki, tysiące, miliony nowy zadań. Współudział w ich realizacji powinien być priorytetem dla każdego, kto chce nazywać siebie patriotą.
Tylko w Polsce ludzie niemający szacunku dla własnego narodu są na tyle bezczelni, że nazywają siebie patriotami, jednocześnie gnojąc tych, w których nasze osiągnięcia wzbudzają dumę. Musimy przywrócić podstawowym pojęciom definicje, w przeciwnym razie obudzimy się w kraju, gdzie wzorem patriotyzmu będzie systematyczne opluwanie swojej ojczyzny.
Już teraz za największych patriotów uważa się tych, którzy permanentnie podważają autorytet własnego państwa. Brawurowa, antysystemowa szarża z IV Rzeczpospolitą na sztandarach została błyskawicznie rozgrzeszona przez miliony wyborców, dla których mężem stanu jest najwyraźniej Antoni Macierewicz. Te same karty wyborcze legitymizują tych, którzy wroga widzą wszędzie – demonstrantów z transparentami „Konzentration lager Europa” i kibiców krzyczących „Hamas, Hamas, Juden auf den Gas!”.
Po drugiej stronie znajdują się ci, których w normalnych warunkach nazwalibyśmy patriotami, a we współczesnej Polsce są zdrajcami. Ci, którzy po prostu cieszą się z tego, w jakim kraju żyją. Dostrzegają wady, ale wiedzą, że w ćwierć wieku nie da się wszystkiego osiągnąć. W 1989 roku byliśmy sparaliżowani, nie mogliśmy się poruszać. Dziś możemy biegać, na wygranie maratonów przyjdzie jeszcze czas.
Droga, którą pokonaliśmy przez ten czas mogłaby być solidnym fundamentem do romantycznego mitu, na którym oparty byłby nasz współczesny patriotyzm: naród, który sam zrzucił opresyjne kajdany i przeszedł niemal bajkową drogę od zniewolenia do wolności. Jeśli w to nie wierzymy – spójrzmy, jak zazdroszczą nam Ukraińcy, którzy od kilku tygodni próbują wyszarpnąć od historii chociaż drobną część tego, co otrzymaliśmy my.
A przede wszystkim zacznijmy nazywać rzeczy po imieniu – niech zdrajcy staną się patriotami, a patrioci – zdrajcami.
Twitter: @jwmrad